Codziennie o 9:30 spod krzyża przy katedrze lokalny przewodnik za 200 peso zabiera chętnych do pobliskich miejscowości Chamula i Zinacantan. Są one zamieszkane przez rdzenną ludność, bo określenia Indianie nie lubią. Niektórzy nazywają ich potomkami Majów. Społeczności te, choć rożne, żyją po sąsiedzku we wzajemnym szacunku i autonomii wobec władz państwowych. Rządy sprawuje w nich starszyzna. Mają własne prawo, język i zwyczaje. W Chamuli mają również swoją religię, choć sami nazywają siebie katolikami. Główne miejsce we wsi zajmuje kościół. Nie ma w nim jednak księdza, którego cytuję "wykopali" z miasta. Nie ma w nim też ławek, konfesjonału, ani nabożeństw. Wchodzimy do środka i zapiera nam dech. Miejsce absolutnie niepowtarzalne! Półmrok rozjaśniają setki smukłych świec poustawianych ostrożnie przy figurach świętych i na podłodze, która usłana jest pachnącym igliwiem. Na ziemi przy świecach w małych grupkach siedzą rodziny wraz z szamanami. Wpatrujemy się w nich, że aż nie wypada. A gdy szaman bierze do ręki kurę to gapimy się na całego nie mogąc oderwać wzroku. Intonując modły (a może zaklęcia) zatacza nią koliste ruchy nad świecami, a następnie wokół uzdrawianego. I to jest koniec dla kury, której sprawnie ukręca głowę. Rytuał kończy się zaś łykiem Coli dla wszystkich. Przewodnik wyjaśnia, że Cola stała się obowiązkowym elementem obrządku, podobnie jak Fanta i Sprite. Z niedowierzaniem patrzymy na niego, a ten prosi żebyśmy zwrócili uwagę na kolory świec. Są czarne, zielone, żółte, białe i czerwone tak jak napoje i tak jak kolby kukurydzy. Każdy kolor ma również przypisane znaczenie. A co z kurą? Przyrządza się z niej obiad. Kości są zaś po pewnym czasie rytualnie zakopywane w miejscu, gdzie chory stracił swojego ducha.
Niby te obrządki dziwne, ale nie ma jak rosół z kury na chorobę, a i Cola zawsze jest u nas na święta ;) W książce Majowie A. R. Fiedlera czytamy, że Pan Ziemi, dla którego składana jest ta ofiara, to dla mieszkańców swój chłop, więc kurą nie pogardzi :) Przewodnik się uśmiecha, sądząc, że przyczyną jest raczej niska cena i łatwa dostępność. Książkę jednak bardzo polecamy, bo pełna jest zabawnych i ciekawych historii, spisanych przez autora, który mieszkał w Chamuli pół roku.
W Zinacantan pół roku temu z drzwi kościoła zdjęto kartkę o zakazie wnoszenia kur :) Nie dlatego, że zakaz zniesiono, lecz ponieważ każdy go przestrzega. Tu obowiązuje już zwierzchnictwo Watykanu. Z tej przyczyny zniesiono wielożeństwo, które wciąż jest możliwe w Chamuli. Miasteczko to wzbogaciło się na hodowli kwiatów. Motywy roślinne zdobią stroje mieszkańców, przy czym szczególnie barwne są męskie koszule (jak po lewej). Wszyscy ubierają się zgodnie z tradycją. Gdy kobieta wychodzi za mąż za mężczyznę z sąsiedztwa, po przeprowadzce musi ubierać się tak jak inne mieszkanki. Liczy się społeczność, nie indywidualizm.
Przewodnik prosi, żebyśmy nie oceniali ich jako prymitywnych, lecz zachowujących tradycję. Akcentuje, że to wybór, a nie przymus. Dziewczyna robiąca dla nas tortillę ukończyła studia, tak samo jak jej siostra.
Zatrzymujemy się również przy kratach, za którymi widać jedynie śmieci.
To więzienie (chwilowo puste). Skazani są w takich celach wystawiani przez 1-3 dni na widok publiczny. Utrata szacunku i poniżenie jest tu bardzo dotkliwą karą. Recydywistów natomiast wydala się z miasta. W sporach cywilnych i rodzinnych pomocni są mediatorzy, bo takich spraw się nie sądzi, a zawiera ugody. Choć Chamula rządzi się własnymi prawami takie umowy są respektowane przez władze państwowe.
Wycieczka miała jeszcze ciąg dalszy, ale relację już na tym zakończę :)
1 komentarz:
Jeden wielki mirsz marsz - kościół, szaman, kura, cola, świece, kolby kukurydzy. Jednocześnie podniosły nastrój i wrażenie osobistego uczestniczenia w tych obrzędach.
Świetne. Pozdrawiam
Prześlij komentarz