"Stay hungry. Stay foolish" (Pozostań nienasycony. Pozostań nierozsądny) - S. Jobs, 2005 Stanford University commencement speech.

poniedziałek, 11 marca 2013

TANZANIA, ZANZIBAR 2012


Miejsca w autobusie z Lusaki do Daru zarezerwowaliśmy na 4 września, ale trochę się rozchorowałam i musieliśmy przełożyć wyjazd o dzień. 5 września rano zwarci i gotowi przyjechaliśmy na dworzec, gdzie okazało się, że kurs został odwołany, bo zepsuł się autobus. Bezskutecznie szukaliśmy innych połączeń, choćby do granicy z Tanzanią. Tym sposobem byliśmy dwa dni w plecy, a dodatkowo sama podróż miała trwać kolejne dwa. 6 września granicę z Tanzanią przekroczyliśmy samolotem. Dwie godziny lotu i odrobiliśmy cały stracony czas :) Jak cenny to był czas pokazał dopiero stan karty kredytowej.
Podróżowanie po Tanzanii było trudniejsze. Standard autobusów (w porównaniu z Zambią) był znacznie niższy, ale nic nas nie złościło tak jak zapewnienia kierowcy, że „of course” dojedziemy za sześć godzin, a dojeżdżaliśmy po dwunastu. Krótszy czas podróży podawał też przewodnik Lonely Planet (również ceny zamiast dla turystów podawał dla miejscowych, a te np. w oficjalnych taryfach potrafiły różnić się dwukrotnie, oczywiście na niekorzyść). Kolorytu podróży dodawały postoje w przydrożnych wioskach. Z okien autobusu można było kupić owoce i słodycze, a wszystko misternie ułożone w koszach noszonych na głowach przez sprzedawców. Jeszcze mam w pamięci radość Kuby, gdy zmęczony podniósł wzrok, a w oknie stała zimna, oszroniona puszka Coli postawiona przez jednego ze sprzedawców :)


SAFARI W NGORONGORO CRATER
Krater Ngorongoro jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Podobno można tu zobaczyć „wielką piątkę”, ale nam dane było zobaczyć jedynie bawoła. Pozostała czwórka, czyli nosorożec, lew, lampart, a nawet słoń były poza zasięgiem wzroku. W Zambii przewodnicy wjeżdżali wszędzie, tu poruszali się tylko po wytyczonych trasach. Nie zmienia to faktu, że z uwagi na położenie, miejsce to jest wyjątkowe i stanowi obowiązkowy punkt wszystkich wycieczek do Tanzanii. Trzeba się jednak liczyć z dużymi kosztami. W cenniku skromnego biura w Aruszy 2-dniowe safari kosztuje 300$ za osobę (w tym: przejazd, bilet wstępu do parku, nocleg i wyżywienie). My zeszliśmy z ceną o połowę, ale pierwszego dnia podróżowaliśmy w większej, kilkuosobowej grupie.

WIOSKA MASAJÓW 
W drodze powrotnej do Aruszy zatrzymaliśmy się w wiosce Masajów. Liczyła ok. 200 mieszkańców spokrewnionych z wodzem. Miał ponad 90 lat, kilkanaście żon i kilkadziesiąt dzieci. Jako jedyny mieszkał w murowanym domku, pozostali - w ulepionych z gliny i liści chatkach z paleniskiem w środku. Siedzące przed nimi kobiety i dzieci wspominamy z pewnym smutkiem. Choć ubrane w barwne stroje i ozdoby, sprawiały wrażenie nieobecnych, a ogromna ilość much obsiadających wszystko i wszystkich to było dla nas zbyt dużo. Wioski w Zambii choć z daleka podobne, z bliska różniły się bardzo. Były czyste, miały wydzielone kuchnie, miejsca do prania i kąpieli, a paleniska w chatach odeszły do przeszłości. Kobiety się krzątały, a dzieci bawiły. Tu było sennie i cicho.
autor zdjęć: Barbara Oleszkiewicz

autor zdjęć: Barbara Oleszkiewicz
autor zdjęć: Barbara Oleszkiewicz

PLAŻE ZANZIBARU
Ach, na plażach, być na plażach Zanzibaru! Tak śpiewał Turnau i tak my nuciliśmy przez ostatnie dni wyjazdu. Na cztery noce wynajęliśmy chatkę na plaży o ścianach plecionych jak koszyk. Czas można tu spędzać nie tylko na opalaniu. Jednego dnia pojechaliśmy zwiedzać wyspę na rowerach, a innego - na obowiązkowe Spice Tours, czyli wycieczkę po plantacjach przypraw. Warto zobaczyć uprawę wanilii (laski wanilii są takie drogie bo zapyla się je ręcznie), pieprzu, gałki muszkatołowej, kardamonu, kakaowca, trawy cytrynowej i wielu, wielu innych. Dodatkowo była degustacja egzotycznych owoców i jak najbardziej znanego ogórka gruntowego :) Na Zanzibarze są też dobre warunki do uprawiania sportów wodnych, z czego skorzystał Marcin robiąc kurs kitesurfingu oraz dostępnych jest wiele ofert rejsów na pobliskie wysepki. Ostatni dzień spędziliśmy w Stone Town, spacerując po wąskich uliczkach starego miasta i kupując pamiątki.
Ogólne odprężenie zakłóciła nam awaria promu do jakiej doszło w połowie drogi do Daru. Zrobiło się nerwowo, bo kapitan początkowo chciał zawrócić, a wtedy spóźnilibyśmy się na samolot do Polski. Ostatecznie - co było na tym wyjeździe niemal regułą - dotarliśmy do celu z ogromnym opóźnieniem. Hakuna Matata! Tym razem usłyszeliśmy już po raz ostatni :) 
autor zdjęć: Barbara Oleszkiewicz




1 komentarz:

Alicja pisze...

Musi być świetnie móc wybrac sie na taką wycieczkę. Mi zawsze brakowało pieniędzy na taką wyprawę ale w tym roku zastanawiam się nad takim rozwiązaniem jak pożyczka online https://pozyczka-online.info/ , aby w końcu móc spełnić swoje marzenia