"Stay hungry. Stay foolish" (Pozostań nienasycony. Pozostań nierozsądny) - S. Jobs, 2005 Stanford University commencement speech.

wtorek, 12 marca 2013

ZAMBIA 2012


TRASA
Wrocław – Berlin – Dar es Salaam – Lusaka ZAMBIA – Chipata – Mfuwe (safari w South Luangwa National Park, wioska Kawaza) – Lusaka – Livingstone (wodospady Wiktorii na granicy z Zimbabwe) – Dar es Salaam TANZANIA – Arusza (safari w Ngorongoro Crater, wioska Masajów) – ZANZIBAR (Stone Town, plaże w Kendwie) – Dar es Salamm – Berlin – Wrocław


z Dankanem
Podróżowaliśmy wraz z przyjaciółmi Basią i Marcinem, pokonując ogromne odległości, z czego ponad 4 tysiące kilometrów - autobusami, a wszystko w 22 dni. Szaleństwo, którego trudy wynagrodziły niezapomniane widoki i niezwykłe spotkania. Podróżowaliśmy jak zawsze z miejscową ludnością, dla której byliśmy atrakcją nie mniejszą niż oni dla nas. Pierwsza podróż z Daru do Lusaki nie miała końca. Zgodnie z zapewnieniami kierowcy do celu dojechaliśmy o 6 rano, tyle że dzień później. Czas biegł tu inaczej i teraz byliśmy tego pewni. „Hakuna Matata” co w Swahili oznacza „Don't worry, be happy" usłyszymy jeszcze wiele razy :)



SAFARI W SOUTH LUANGWA NATIONAL PARK
Park narodowy South Luangwa okazał się wart tych kilkudziesięciu godzin podróży. Prawdziwa oaza przyrody: stada słoni, bawołów, żyrafy Thornicroft, zebry, lwy, lamparty, hieny, małpy, krokodyle, hipopotamy. Nocą zwierzęta ogląda się w smudze światła z reflektora umieszczonego na jeepie, a dochodzące zewsząd odgłosy dodatkowo potęgują wrażenia. Tu przytrafić może się wszystko. Nigdy nie zapomnimy jak lew szukając chłodu położył się w cieniu naszego jeepa, tuż pod nogami Kuby. Znieruchomieliśmy w ciszy, bo samochód nie miał żadnych bocznych osłon. Oko w oko z lwem. Bezcenne! Dankan zapewniał, że było to bezpieczne, ale widzieliśmy, że nerwowo trzymał rękę na stacyjce. Później tłumaczył, że lew widzi samochód, którego dach przykryty jest plandeką jako jedno duże zwierze, dlatego tak ważne jest żeby nie wychylać głowy. W innej części parku trafiliśmy na trop parki lwów, która akurat „buszowała” w krzakach. Widzieliśmy też lamparcicę podczas polowania oraz jej młode, które rozbudzone światłami samochodu zaczęły bawić się w konarach drzewa wzbudzając ogólny zachwyt.
Pobyt w Croc Valley Camp zarezerwowaliśmy jeszcze z Polski za pomocą strony TripAdvisor, po dłuuugiej wymianie maili. Mając ograniczone fundusze wykupiliśmy najtańsze noclegi, ale ponieważ było mało gości, zostaliśmy zakwaterowani w luksusowych namiotach z widokiem na rzekę Luangwę :) Namiot był rozbity w cieniu drzewa, co uważaliśmy za ogromny atut do czasu, a dokładnie do nocy, kiedy drzewo upatrzyły sobie na kolację słonie i hipopotam. Strat nie było dużo, raptem zerwana linka i wielka kupa przed wejściem. Pozostałe noclegi znajdowaliśmy już na miejscu, korzystając z przewodnika Lonely Planet lub Rough Guide, a czasem - z pomocy miejscowych naganiaczy.

Nasza opinia o Croc Valley Camp pod adresem:
http://www.tripadvisor.com/ShowUserReviews-g479226-d1489479-r142755361-Croc_Valley_Camp-South_Luangwa_National_Park.html#CHECK_RATES_CONT

KAWAZA VILLAGE
Do wioski Kawaza, zamieszkałej przez plemię Kunda, trafiliśmy w ramach Projektu Luangwa, który wspiera edukację wśród dzieci i młodzieży oraz finansuje budowę studni. Odwiedziliśmy miejscową szkołę, po której oprowadził nas dyrektor, zapraszając do ławek na lekcję matematyki. Większość dziewczynek kończy naukę na poziomie podstawowym, bo szybko wychodzą za mąż i poświęcają się opiece nad liczną gromadką dzieci. Po południu poszliśmy na spacer po okolicznych wioskach. Odwiedziliśmy też szamankę, ale niestety jej twarz rozmazała się na zdjęciu. Opowiadała o praktykowanych rytuałach i kontaktach z duchami przodków. Pokazała nam swoją "spiżarnię" pełną roślin i korzeni, uchylając rąbka tajemnicy robienia naparów. Miała receptury na wszelkie dolegliwości, też miłosne. Wieczorem, we wiosce gdzie spaliśmy było wielkie ognisko, tańce, śpiewy, bębny i ogólna radość. 
Na obiad, kolację i śniadanie jedliśmy shimę (lepką masę z mąki kukurydzianej, nieco podobną do rozgotowanego ryżu), którą ugniata się w dłoniach w kulkę i spożywa z czymś w rodzaju kapusty i np. kurczakiem. Nie za dobre. Dziwnie było też siedzieć na krzesłach, a jeść z podłogi. Posiłki przygotowuje wyłącznie kobieta i zgodnie z tradycją podaje klękając na oba kolana. My poczęstowaliśmy domowników przywiezionym z Polski miodem.

Afrykańskie dzieciaki były prawie zawsze uśmiechnięte, bardzo samodzielne, ciekawskie, ale grzeczne. Najbardziej zapamiętamy dwóch umorusanych chłopców spotkanych podczas postoju na granicy Tanzania/Zambia. Bawiły ich nasze próby umycia włosów wodą mineralną. I tak się sobie przyglądaliśmy, aż Kuba wyjął z plecaka resoraki i urządził na znalezionym kartonie zawody. Zasadą jest jednak, że turyści nie powinni dawać prezentów, bo to może uczyć żebrania, dlatego inne przywiezione drobiazgi (kredki, kolorowanki) przekazywaliśmy dorosłym, którzy dzielili je według własnego uznania.

autor zdjęć: Barbara Oleszkiewicz
autor zdjęć: Marcin Ornat

VICTORIA FALLS
Zabierając ze sobą wspaniałe wspomnienia, ruszyliśmy w stronę wodospadów Wiktorii (na granicy Zambii i Zimbabwe na rzece Zambezi). Dystans Mfuwe – Lusaka pokonaliśmy samolotem linii Proflight Zambia kupując tzw. Standby tickets - bilety po bardzo promocyjnej cenie porównywalnej do ceny autobusu. Dostępne są tylko cztery takie miejsca, tuż przed wylotem. Mieliśmy dużo szczęścia, bo udało nam się wykupić wszystkie :) Na lotnisko odwiózł nas Louis, bardzo sympatyczny pan, który porzucił praktykę adwokacką w RPA i przeprowadził się do Zambii, gdzie prowadzi wraz z żoną kemping. Dalszą część trasy Lusaka – Livingstone (ok. 6 godz.) pokonaliśmy autobusem.

Szum wodospadów słuchać było z daleka. Poziom wody był jednak na tyle niski, że możliwa była kąpiel w Devil’s Pool – naturalnie uformowanej niecce na krawędzi wodospadu. Bariera skalna chroni przed spadkiem, ale jest ona niewidoczna dla osoby skaczącej do wody, przez co pomysł pływania wydaje się niebezpieczny. Kuba wskoczył od razu, ja odliczałam do trzech. Aby bezpiecznie przejść ścieżką prowadzącą przez szczyt wodospadów wynajęliśmy lokalnego przewodnika. Wodę do kolan pokonywaliśmy trzymając się za ręce, głębszą trzeba było przepłynąć lub przeciągnąć się po linie. Polecamy bardzo!





2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Czekam na kolejne wpisy

Kris pisze...

Witam !!!
Wybieram się do Victoria Fals i chciałbym zaliczyć Devils Pool .
W internecie można znaleźć ofertę za 100$ :(
Jak sądzę przewodnik którego wynajęliście był tańszy.
Czy możecie zdradzić gdzie szukać takiego przewodnika i ile was to kosztowało.
Pozdrawiam !!! Kris